Dziś, podobnie jak wczoraj wstaliśmy około godziny 6:30. Zebranie się z miejsca naszego obozowiska zajęło nam podobną ilość czasu i w kierunku granicy z Ukrainą wyruszyliśmy około godziny 8:00.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, naszym oczom ukazał się duży pomnik Lenina znajdujący się w niewielkim miasteczku. Co prawda, w Mołdawii mijaliśmy sporo pomników Armii Czerwonej, a na targu w Kiszyniowie widzieliśmy zarówno figurki z Leninem, jak i koszulki z jego podobizną. Podczas tej wyprawy nie widzieliśmy jednak jego tak dużego pomnika. Komizm całej sytuacji nadawała powiewająca na budynku za Leninem flaga Unii Europejskiej. Kiedy zatrzymaliśmy się, aby zrobić zdjęcie upamiętniające ten nietypowy dla nas widok, z bloku znajdującego się po drugiej stronie ulicy wyszła do nas starsza kobieta. Pani mówiła, że ma 84 lata i przyszła zobaczyć co to za delegacyja do nich przyjechała. Była bardzo miła, więc porozmawialiśmy z nią trochę o Mołdawii i naszej podróży. Jak się okazało, starsza kobieta była Bułgarką, która wyszła za Ukraińca i osiedliła się w Mołdawii. Pani zaprosiła nas na kawę, jednak ze względu na napięty harmonogram nie mogliśmy skorzystać z zaproszenia.
Na niewielkim przejściu granicznym poszło nam sprawnie. Dużym ułatwieniem było to, że wszystkie budki zarówno te kontroli mołdawskiej jak i ukraińskiej znajdowały się obok siebie. Była to pierwsza nasza tak szczegółowa kontrola podczas ego wyjazdu. Mimo iż nie kazano nam rozpakowywać czarnych worków czy wyciągać bagaży sprawdzano takie rzeczy jak zgodność numeru VIN naszego pojazdu z dokumentami. Stojąc przy ostatniej budce, gdzie odbywała się kontrola paszportowa słyszałem jak część ekipy komentuje pracę graniczników, w stylu co oni tak długo tam robią itp. Później zwróciłem im uwagę, że na przejściu granicznym takie komentarze lepiej zostawić dla siebie, bo jeśli ja je słyszałem, to pani w budce obok której stałem też mogła je usłyszeć, a zdenerwowani granicznicy mogą naprawdę uprzykrzyć życie, jeśli tylko będą chcieli. Decyzją jednego człowieka mogliśmy w końcu zamiast jednej krótkiej godziny spędzić na przejściu granicznym ich kilka lub kilkanaście (mogą na przykład wszcząć szczegółową kontrolę z otwieraniem wszystkich bagaży).
Chocim
Po chwili jazdy byliśmy już w Chocimiu, jednym z dwóch zamków, które mieliśmy odwiedzić tego dnia. Chocim jest zdecydowanie w cieniu pobliskiego Kamieńca Podolskiego. Wspólnie z Kasią mieliśmy już okazję odwiedzić oba zamki wcześniej – uznaliśmy jednak, że warto do nich wrócić. Więcej informacji o zamku, zdjęcia, dojazd i informacje praktyczne znajdziecie w osobnym artykule – Zamek w Chocimiu.
Zamek w Chocimiu jest nieco „schowany”, znajduje się tuż nad brzegiem rzeki. W swojej burzliwej historii często przechodził z rąk do rąk, najmocniej jednak związany jest z historią Mołdawii. Polska armia kilkukrotnie zdobywała zamek.
Kamieniec Podolski
Drugim odwiedzonym przez nas zamkiem był ten w Kamieńcu Podolskim. Była to już moja trzecia wizyta w nim w ciągu ostatnich dwóch lat (zapraszamy do zapoznania się z artykułem Zamek w Kamieńcu Podolskim). Zamek w Kamieńcu uważany był za bramę do Chrześcijańskiej Europy i chęć jego odbicia z rąk polskich mieli Turcy. Zamek ten jest zdecydowanie bardziej okazały. Ze względu na to, że znamy go dość dobrze zdecydowaliśmy się oglądać go z dziedzińca, gdzie zamówiliśmy mięso i pieczone ziemniaki grillowane w tradycyjny sposób przez ludzi w epokowych strojach. Za całość zapłaciliśmy dość dużo jak na warunki ukraińskie (około 20 zł).
Po posiłku posiedzieliśmy z Kasią trochę pod drzewem, aby dołączyć później do pozostałych członków ekipy, którzy czas naszego lenistwa wykorzystali na intensywne zwiedzanie zamku.
Pietrycze
Po zwiedzeniu zamku wyruszyliśmy w kierunku niewielkiej wioski Pietrycze, znajdującej się 60 kilometrów od Lwowa. Wizyta w wiosce była ważna dla Klaudii – w miejscu tym podczas ludobójstwa Ukraińcy spalili żywcem w domu jej pra-pra-babcię. Klaudia chciała zapalić tu symboliczny znicz. Jej babcia co prawda urodziła się już we Lwowie i nie pamięta swojej babci, opowiadała jej jednak wielokrotnie tę historię i kiedy dowiedzieliśmy się o tym postanowiliśmy, że trzeba przyjechać w to miejsce.
Kilka kilometrów od wioski Kasia, która prowadziła drugi raz podczas tej wyprawy (wcześniej prowadziła pierwszego dnia po autostradzie na Węgrzech) dostrzegła opuszczony katolicki kościół. Kościół był zarośnięty i bardzo zniszczony. Nie wiemy kiedy powstał i kiedy został opuszczony, postaramy się to jednak ustalić po naszym powrocie do Polski kiedy będziemy mieć dostęp do Internetu. Przypuszczaliśmy, że kościół pochodzi jeszcze sprzed wojny i braliśmy pod uwagę, że może być nieużywany już od wielu lat.
Z informacji, jakie uzyskaliśmy od starszej kobiety pasącej niedaleko zaparkowanego przez nas busa krowę, udało nam się dowiedzieć, że nie pamięta, aby kościół funkcjonował. Został więc porzucony prawdopodobnie po ludobójstwie polskiej ludności. W okresie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej znajdował się w nim natomiast magazyn zboża.
Po kilku minutach dotarliśmy do wioski Pietrycze. Nie udało nam się zlokalizować miejsca, gdzie mógł stać dom babci Klaudii. Klaudia zapaliła znicz w jednej z kapliczek.
Po wszystkim udaliśmy się na poszukiwanie noclegu, który znaleźliśmy na skraju niewielkiego lasu oraz pól kilka kilometrów od wioski. Na kolację zjedliśmy zupki chińskie. Puściliśmy też kilka lampionów, które wieziemy ze sobą jeszcze z Bułgarii.
Wieczór spędziliśmy leżąc na karimatach obok busa i oglądając spadające gwiazdy oraz umilając sobie czas rozmowami o kosmosie i pozaziemskich cywilizacjach. Widok nieba nie był co prawda tak dobry, jak podczas niektórych naszych wcześniejszych noclegów, gdzie wręcz niesamowicie widoczna była droga mleczna. Udało nam się zaobserwować jednak kilka spektakularnych spadających gwiazd, za którymi ciągnął się długi ogon niczym za kometami. Spać poszliśmy po godzinie 23:00, tego dnia przejechaliśmy 338 kilometrów.