Wstaliśmy z Wojtkiem około 7:30. Spaliśmy dobrze, bo noc była trochę chłodniejsza i tym razem nie budziło nas gorąco. Zrobiłam poranną jogę w towarzystwie dziewczyn z Rosji, a Wojtek w tym czasie pisał relację z poprzednich dni. Spakowaliśmy się i poszliśmy na śniadanie. Ostatnio coraz bardziej brakowało nam życia w drodze. Zbyt długo już przebywaliśmy w jednym miejscu.
Podczas jedzenia śniadania zauważyliśmy, że jajecznica jest zimna, jakby wyjęta z lodówki. Mieliśmy podejrzenia, że może być z wczorajszego śniadania albo to część, której nie zjedli mający przed nami śniadanie (i inne posiłki) Rosjanie. Mieliśmy nadzieję, że obiad będzie lepszy. Był. Zapytaliśmy Alex czy możemy wcześniej pójść na obiad, bo chcieliśmy wcześniej wyjechać. Alex załatwiła zgodę obsługi hotelu i po raz pierwszy zjedliśmy nie tylko ciepły, a wręcz gorący posiłek. Nie byliśmy zbyt zadowoleni, że grupa Rosjan zawsze dostaje cieplejsze jedzenie.
Rumunia
Około 13:00 pożegnaliśmy się z Alex i pozostałymi uczestnikami projektu. Pojechaliśmy w kierunku Rumunii i wraku statku Evangelia. Okazało się, że nie możemy znaleźć ładowarki samochodowej. Bardzo nas to zmartwiło, bo brak ładowarki oznaczał brak możliwości używania laptopa. Dodawanie relacji byłoby wtedy mocno utrudnione, zwłaszcza, że ładowarka Romoss, której używamy to bardzo dobry sprzęt, bo dostosowuje napięcie do ładowanego urządzenia, przez co jest bardzo uniwersalna (więcej o niej pisaliśmy w recenzji).
Po bardzo sprawnym przekroczeniu granicy z Rumunią (27,5 minuty według Michała) zaczęliśmy szukać miejsca, gdzie moglibyśmy kupić winietę. Zatrzymaliśmy się przy punkcie Rovinieta – nie mieli. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej – nie mieli. Na kolejnej stacji powiedzieli nam, że za kilometr powinniśmy znaleźć kolejną stację. Jechaliśmy przez parę kilometrów, ale stację z winietami w końcu znaleźliśmy. Więcej o winietach i podróżowaniu po Rumunii autem możecie przeczytać w artykule Samochodem do Rumunii.
Evengelia
Kiedy dojechaliśmy do wraku Evangelii bardzo nam się spodobał. Na podstawie zdjęć sądziliśmy, że jest dalej od brzegu i będzie go słabo widać. Wrak był jednak niemal przy samym lądzie. Postanowiłam nawet wyciągnąć okulary ze schowka i moja kolejna reakcja na wrak wywołała śmiechy wśród naszej załogi 😉 Statek spoczywa tu od ponad 40 lat, kiedy to w 1968 roku na skutek złych warunków pogodowych (mgła) osiadł na mieliźnie. Grecki statek pozostał na plaży w Costineşti bo koszt jego wydobycia był zbyt wysoki dla właściciela.
Na plaży było kilku nudystów. Byliśmy w końcu niedaleko Vama Veche – plaży znanej jako mekka hipisów i nudystów, która podobno jest obecnie mocno turystycznym miejscem, a jej pierwotni użytkownicy przenieśli się w inne pobliskie miejsca.
Pojechaliśmy szukać noclegu wzdłuż wybrzeża. Plaże nie wyglądały za ciekawie. Kamieniste, z mnóstwem mew, glonów i nudystów. Odbiliśmy więc od wybrzeża w kierunku błotnych wulkanów. Zauważyliśmy, że po Erasmusie zrobiliśmy się jakby bardziej wybredni jeśli chodzi o noclegi.
Nocleg
Ostatecznie po wjeździe na autostradę zdecydowaliśmy się na nocleg na pierwszym miejscu dla podróżnych, które znaleźliśmy. Ku naszemu zdziwieniu łazienki okazały się być bardzo ładne i czyste, były też ławki ze stolikami. Tuż po przyjechaniu Wojtek z Michałem wzięli się za rozpalanie grilla, Klaudia z Olą natomiast przystąpiły do gotowania ziemniaków.
Postanowiłam zrobić kolejne podejście do poszukiwań zaginionej ładowarki, tym razem miałam zamiar sprawdzić różne zakamarki, jednak traciłam już powoli nadzieję, że się znajdzie. Pomogła mi Asia, wyciągnęłyśmy apteczkę, która była pomiędzy siedzeniami oraz inne rzeczy. Asia weszła w dziurę między siedzeniami i wygrzebała gdzieś z pomiędzy zupek chińskich naszą zgubę. Kiedy ja poszłam pokazać Wojtkowi, że jest tak jak mówiłam, czyli, że ładowarka przeturlała się podczas jazdy i wpadła w jakiś zakamarek, Asia próbowała wyjść z między siedzeń, w którym to miejscu na chwilę utknęła.
Po przygotowaniu kiełbasek, w węgiel wrzuciliśmy owinięte w folię ziemniaki z włożonym pomiędzy ich połówki boczkiem. Ola i Klaudia wcześniej je ugotowały, aby zmiękły i żeby ich pieczenie nie trwało zbyt długo. Wyszły świetne!
Po wszystkim około 21:30 położyliśmy się spać. Wcześniej zastanawialiśmy się jeszcze nad odpaleniem lampionu, Klaudia była jednak przeciwna temu pomysłowi sądząc, że spalimy namioty, stojące obok nas samochody oraz wszystkie pola w zasięgu wzroku. Ostatecznie lampion został przez nas zgaszony. Dziś przejechaliśmy 181 kilometrów.