RoadTrip Olimp: Dzień 3 (opuszczony kompleks olimpijski Igman)

28Trzeciego dnia, około godziny 8 zbudziło nas słońce, które już dość ostro dawało się we znaki. Część ekipy śpiąca w łodziach była zadowolona ze swojego wyboru. Mimo ewentualnego pogryzienia przez komary, które brali pod uwagę nic takiego się nie stało.

Na śniadanie tym razem zdecydowaliśmy się na zabrane ze sobą zupki chińskie. Po śniadaniu spakowaliśmy rzeczy, a ja odłączyłem jeszcze lokalizator GPS, ponieważ planowaliśmy wyjazd poza Unię Europejską, gdzie przesył danych jest bardzo drogi. Nadal jednak możecie śledzić naszą pozycję w zakładce GPS, jest ona jednak aktualizowana raz na kilka godzin (pozycję aktualizujemy ręcznie).

Miejsce noclegu Wojtka, Kasi i Oli.

Przejazd przez Chorwację

W trasę wyruszyliśmy około 10. Chwilę później czekała nas pierwsza podczas wyprawy kontrola graniczna na przejściu węgiersko-chorwackim. Kontrola przeszła bardzo sprawnie, nikt nie oglądał naszych bagaży – panowie ze straży granicznej sprawdzili jedynie paszporty. Dwie godziny później czekała nas kolejna kontrola, tym razem na granicy Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny. Tu również poszło szybko, mimo iż oprócz kontroli paszportów mieliśmy również kontrolę celną, która polegała jedynie na tym, że miły pan celnik spytał nas co wieziemy w workach na dachu. Tego dnia upał zaczął dawać nam się ostro we znaki, temperatura oscylowała w okolicach 33-37 stopni.

Lokalny obiad w Bośni i Hercegowinie

Tuż po wjeździe do Bośni i Hercegowiny postanowiliśmy zatrzymać się na obiad w pekarni, czyli piekarni. Zdecydowaliśmy się na zakup czterech burków oraz dwóch somunów. Za wszystko w przeliczeniu zapłaciliśmy niecałe 4 euro. Niektórzy dla urozmaicenia posiłku zdecydowali się również na jogurt.

Burek to jeden z najbardziej popularnych na Bałkanach fast-foodów. Przygotowywany jest z długo wyrabianego ciasta nadziewanego mięsem, warzywami lub serem. W piekarni, gdzie byliśmy dostępne były już tylko te z serem, które wszyscy uznali za zdecydowanie lepsze od węgierskich langoszy, które jedliśmy dzień wcześniej.

Burek.

Somun to rodzaj chleba, który często wykorzystywany jest jako pita. Przypomina nieco tureckie chleby używane do niektórych rodzajów kebabów, jest jednak chyba nieco bardziej puszysty. Czasem jest smarowany np. kajmakiem, czasem zaś jedzony sam lub jako dodatek. Mieliśmy okazję jeść go kiedy był jeszcze dość ciepły.

Somun.

Po posiłku ruszyliśmy w dalszą trasę, po drodze zatrzymując się jeszcze w markecie, gdzie kupiliśmy wodę, arbuza oraz katę sim pozwalającą nam na dostęp do Internetu i dodawanie relacji. Naszym celem był znajdujący się w okolicach Sarajewa kompleks skoczni olimpijskich Igman. W miejscu tym, po zwiedzaniu planowaliśmy nocleg. Dotarcie do kompleksu nie było łatwe, prowadziła do niego dość stroma i wąska droga ciągnąca się około 12 kilometrów. Poradziliśmy sobie jednak świetnie bez przystanków na chłodzenie, na ostatnich kilku kilometrach włączając ogrzewanie, aby ochłodzić nieco silnik.

Kompleks skoczni olimpijskich Igman

Sam kompleks, który powstał z okazji XIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich odbywających się w 1984 roku, dziś jest zrujnowany. Początkowo kompleks składał się z pięciu skoczni wybudowanych w 1982 roku. Skocznie miały odpowiednio punkty konstrukcyjne K10, K25, K40, K90 i K112. Trzy mniejsze skocznie zostały zniszczone podczas wojny w latach 90-tych, pozostałe dwie nadal jednak stoją na swoim miejscu.

Więcej o tym miejscu możecie przeczytać w artykule Igman – opuszczony kompleks olimpijski.

Nocleg

Po obejrzeniu kompleksu od góry, postanowiliśmy udać się na zeskok, obok którego znajduje się olimpijskie podium. Niestety z góry widzieliśmy, że obiekt nie jest do końca opuszczony i ktoś tam jest. Jak się później okazało obiekt jest nadzorowany całodobowo. Stróż okazał się jednak bardzo miły i powiedział, że możemy spać bez problemu nawet koło samego podium. To miejsce właśnie wybraliśmy na nasz nocleg.

Na kolację przygotowaliśmy paellę z ryżu, papryki, cebuli i tuńczyka. Jako przyprawy użyliśmy czosnku oraz szafranu przywiezionego przeze mnie i Kasię z Turcji. Mimo braku mięsa, którego nie kupiliśmy wcześniej ze względu na ogromne temperatury wyszła bardzo dobra. Zjedliśmy też arbuza. Ściemniać zaczęło się około godziny 21, ale miły pan stróż, któremu wcześniej daliśmy pocztówkę oraz smycz RoadTripBus powiedział, że może nam włączyć światło (światło działa, bo z rozmowy z nim okazało się, że w zimie kompleks wykorzystywany jest przez narciarzy). Mogliśmy też skorzystać z łazienki, gdzie umyliśmy się w umywalkach, mimo tylko zimnej wody, dostęp do bieżącej wody ułatwił też zdecydowanie zmywanie Gosi i Michałowi.

Tego dnia przejechaliśmy 428 km. Jutro planujemy wstać około godziny 6 i udać się na zwiedzanie Sarajewa, zanim będzie ogromny upał.

<<< Relacja z poprzedniego dnia

Relacja z kolejnego dnia >>>

Komentarze

Komentarzy