Dzień 5 rozpoczęliśmy zgodnie z planem około godziny 6. Tym razem w planach było śniadanie w samochodzie, które miało pozwolić nam na dotarcie do oddalonego o około 40 kilometrów od naszego noclegu Mostaru, zanim jeszcze będzie tam rzesze turystów. O 7:05 siedzieliśmy już w samochodzie i w ciągu 30 minut znaleźliśmy się w Mostarze.
Mostar jest chyba największą wizytówką Bośni i Hercegowiny i jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w tym kraju. Zazwyczaj jest to cel jednodniowych wycieczek turystów, którzy spędzają czas na chorwackim wybrzeżu. Autobusy przyjeżdżają około godziny 10-11 i wtedy miasto staje się bardzo tłoczne. Nam tłoku udało się uniknąć i mieliśmy okazję przechadzać się urokliwymi wąskimi uliczkami niemal w samotności. Głównym powodem, dla którego chcieliśmy przyjechać do Mostaru jest znajdujący się w nim most, który łączy dwie strony miasta.
Po niespełna dwóch godzinach, udaliśmy się do znajdującego się niedaleko miejsca objawień w Medjugorie. Objawienia, które rzekomo miały tam pierwszy raz miejsce kilkadziesiąt lat temu, są bardzo kontrowersyjne i budzą dyskusje w kościele katolickim. Watykan póki co nie uznaje objawień z Medjugorie za prawdziwe.
Po wizycie w Medjugorie, a przed ostatnim planowanym na ten dzień punktem – wodospadami Kravica, postanowiliśmy spróbować nieco lokalnej kuchni. Zatrzymaliśmy się więc przy jednej z przydrożnych budek. Dziewczynom nie spodobała się ona jednak za bardzo i optowały za tym, żeby udać się do pobliskiej restauracji. Chcieliśmy zamówić cevapčići. Któraś z dziewczyn powiedziała, że cena tego w budce i w restauracji jest taka sama i kosztuje 7 KM (ok. 14 zł). Wszyscy oprócz mnie zdecydowali się więc na obiad w restauracji. Ja postanowiłem zaryzykować i uznałem, że jedzenie z budki wydaje się bardziej przystępne dla lokalnych mieszkańców i jeśli jedzą oni na mieście to częściej właśnie w takich budkach. Wywnioskowałem to z częstego widoku ludzi siedzących właśnie w ich okolicach.
Jak się okazało cevapčići w budce kosztowało jedynie 4 KM (ok. 8 zł), postanowiłem zamówić więc jeszcze pljeskavicę, która była w tej samej cenie. Jedzenie dostałem szybciej od reszty, obie potrawy podane były w bułce z dodatkami (zdałem się na przygotowującego, który do pljeskavicy dodał kukurydzy oraz sosu majonezowego, a do cevapcici sosu majonezowego, cebuli oraz ajvaru.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że sprzedawca w budce przygotowuje dość dużą ilość cevapcici, które zanosi następnie do restauracji. Tak, dziewczyny nie zamówiły jedzenia w budce, która wyglądała dla nich obskurnie, tylko w lepiej wyglądającej restauracji, a mimo to dostały mięso z budki.
Cevapcici zamówione przez pozostałą część grupy zostało podane na dużym talerzu razem z frytkami i prezentowało się naprawdę okazale. Przez moment trochę żałowałem, że zdecydowałem się na budkę. Jak się później okazało cena dania była nieco wyższa, bo same kiełbaski kosztowały 7 KM, ale z frytkami, z którymi zostały podane już 9,5 KM (które nie były zamawiane). Mimo wszystko była to dość dobra cena za ilość jedzenia i jakość jaką otrzymali. Danie było naprawdę przepyszne i wszyscy wyjechali zadowoleni.
Cevapcici to mięsne danie sporządzane z siekanego lub mielonego mięsa różnych zwierząt. Formowane w postać niewielkich podłużnych ruloników, a następnie grillowane lub smażone. Podawane z pieczywem, frytkami i innymi dodatkami.
Nocleg planowaliśmy w okolicach Wodospadów Kravica, do których miała prowadzić jedna z dróg obok płatnego parkingu. Niestety, mimo prób nie udało nam się odnaleźć odpowiedniej drogi, zdecydowaliśmy więc, że nocować będziemy w innym miejscu i około 14:30 kupiliśmy bilety, które kosztowały nas łącznie 23 euro.
Wodospady Kravica okazały się jeszcze piękniejsze niż na zdjęciach, które wcześniej oglądaliśmy. Na terenie kompleksu spędziliśmy ponad 4 godziny pływając i robiąc zdjęcia, eksperymentując przy tym z zakupionym przed podróżą filtrem szarym. Około godziny 18:30 niepocieszeni faktem, że tym razem nie będzie dane nocować nam w tak wspaniałym miejscu udaliśmy się w kierunku Dubrownika, po drodze zatrzymując się w sklepie, gdzie kupiliśmy chleb, kajmak oraz wodę. Kajmak sprzedawany na Bałkanach nie przypomina tego w Polsce. Jest to produkt pochodzenia tureckiego robiony z mleka bawoła i śmietany.Przejeżdżając kolejne kilometry i szukając dobrego płaskiego terenu, powoli traciliśmy nadzieję na dobre miejsce noclegowe. W pewnym momencie zobaczyliśmy w oddali otwarty kościół z dużą ilością wolnego miejsca dookoła. Poprosiłem Michała i Gosię, aby poszli spytać się, czy nie możemy rozbić się nieopodal świątyni.
W kościele nie było księdza, odbywała się jedynie jakaś próba, ale jedna z kobiet tam się znajdujących zadzwoniła do proboszcza niewielkiej parafii. Ten zaprosił nas do siebie i powiedział, że jeśli chcemy możemy spać na dużej świetlicy znajdującej się tuż za kościołem parafialnym, który znajdował się kilka kilometrów dalej. W parafii służyło tylko dwóch księży, początkowo rozmawiałem z proboszczem, który nie mówił po angielsku, tylko po chorwacku. To nie przeszkodziło jednak w porozumieniu się.
Świetlica, jak się okazało posiadała zaplecze sanitarne w postaci łazienek oraz pryszniców. Przyszedł do nas też drugi, młodszy ksiądz, który dość dobrze posługiwał się angielskim. Porozmawialiśmy z nim trochę oraz przekazaliśmy mu naszą księgę gości, w której wpisują się napotkane nas osoby. Po wpisaniu się do księgi powiedział, że musi już iść, zatrzymaliśmy go z Michałem jednak jeszcze chwilę i wręczyliśmy mu dwie smycze RoadTripBus. Wyglądał na zadowolonego z prezentu i powiedział, że za chwilę przyjdzie.
Po kilku minutach nasz gospodarz pojawił się z dorodnym arbuzem oraz papryką, które sam wyhodował obok kościoła. Chwilę później zjawił się też proboszcz, który podarował nam trzy butelki białego wina. Podziękowaliśmy, a proboszcz powiedział wtedy, że jeśli czegokolwiek byśmy potrzebowali to możemy mówić i że to nie kłopot. My podziękowaliśmy grzecznie i powiedzieliśmy, że niczego więcej nam nie potrzeba. Proboszcz wychodząc powiedział, że jeśli chcielibyśmy cokolwiek, jedzenie, picie czy pizzę to by dać mu znak. Po słowie pizza zrobił chwilę przerwy, a następnie rzucił „Tak, pizza! Chcecie pizzę?”. Po naszej odmowie powiedział, że nie znaczy tak i kazał drugiemu z księży złożyć zamówienie. Tego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Za około 40 minut dotarły do nas trzy pokaźnych rozmiarów pizze. Wszyscy byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni , bo liczyliśmy tylko na miejsce do spania, a okazało się, że nie dość, że mogliśmy wziąć prysznic, to jeszcze zostaliśmy tak obdarowani.
Po kolacji i prysznicu położyliśmy się spać około godziny 23:00. Jutrzejszego dnia również planujemy wstać wcześnie, aby o dobrej godzinie dotrzeć do Dubrownika. Tego dnia przejechaliśmy 119 kilometrów.