RoadTrip Olimp: Dzień 35 (Kiszyniów)

Dzień 35 rozpoczęliśmy z Kasią od pobudki o godzinie 6:20. Rano miałem wyjątkowo dużo pracy, bo relacja z wczorajszego dnia nie była jeszcze ruszona. W miejscu naszego noclegu było bardzo dużo małych muszek więc nie chciałem świecić wieczorem laptopem. Rano z pełną ekscytacją mogliśmy też sprawdzić czy mrówki zaatakowały arbuza. Jak się okazało w arbuzie nie było ani jednej mrówki.

W kierunku Mołdawii wyruszyliśmy około 8. Droga była dość dobra. Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, aby wydać ostatnie kilkanaście lei. Do granicy dojechaliśmy szybciej niż zakładaliśmy. Nie wiedzieliśmy czego mamy się po niej spodziewać, bo o granicach Mołdawskich dotychczas słyszałem sporo złego. Jak się okazało nie mieliśmy żadnych problemów. Celnik był bardzo miły, zadał jedynie kilka pytań i zajrzał do bagażnika.

Mołdawia

Po przekroczeniu granicy zatrzymaliśmy się na parkingu, aby kupić obowiązkową w Mołdawii winietę. Najtańsza i najkrótsza winieta obowiązująca przez 7 dni kosztuje 4 euro lub 7 lei rumuńskich. Walutą obowiązującą w Mołdawii również jest lej, z tym że ten mołdawski jest zdecydowanie mniej warty (1 lej mołdawski to około 20 groszy).

Krajobraz Mołdawii coraz bardziej przypominał ten znany nam z Polski. Gdyby ktoś zrobił jego zdjęcie, to z całą pewnością byłoby go ciężko odróżnić od tego, który możemy spotkać nad Wisłą. Droga była w zaskakująco dobrym stanie. Po drodze mijaliśmy też sporo miejsc, gdzie można było pobrać wodę. Zatrzymaliśmy się przy jednym ze źródełek i uzupełniliśmy nasze zapasy.

Kiszyniów

Po kilkudziesięciu minutach znaleźliśmy się w Kiszyniowie, stolica Mołdawii nieco nas zaskoczyła. Co prawda czytaliśmy wcześniej opinie, że nic tam nie ma. Możliwość zaparkowania 200 metrów od centralnego punktu miasta wręcz nas zszokowała. W centrum też znaleźliśmy się jakoś tak nagle.

Kiszyniów nie wyglądał jakoś bardzo pięknie, trzeba mu jednak przyznać, że był zadbany przynajmniej jeśli chodzi o centrum. Trawniki były ładnie przystrzyżone, a ludzi na ulicy było bardzo mało, co niezwykle mi się podobało. Bardzo nie lubię miejsc z dużą ilością ludzi, zresztą jestem w trakcie przygotowania artykułu o tym, jak zwiedzać popularne miejsca przy małej ilości innych zwiedzających.

W Kiszyniowie postanowiliśmy coś zjeść. Nie mogliśmy jednak dojść do kompromisu, ja z Michałem chcieliśmy spróbować lokalnego kebabu, pozostali byli zwolennikami pizzy, której natomiast za bardzo nie chciała jeść Kasia, bo wolała znaleźć coś lokalnego. Po przejściu kilkuset metrów znaleźliśmy pizzerię, na którą zdecydowali się wszyscy członkowie ekipy z wyjątkiem mnie i Kasi. My uznaliśmy, że trochę się przejdziemy i może uda się nam znaleźć inne ciekawe miejsce.

Po drodze w piekarni kupiliśmy ciasto francuskie z budyniem i owocami (kosztowało 12 lei, czyli około 2,1 zł). Kupiliśmy też miejscowy kwas, który był bardzo dobry i tani. Sprzedawany na ulicy z dystrybutorów takich jak do piwa kosztuje 3 leje (60 groszy) za mały kubek 200 ml.

Po jakimś czasie uznaliśmy, że dołączymy do reszty ekipy, która czekała już na pizzę. Każdy zamówił po pizzy (kosztowały około 75 lei, czyli nieco ponad 15 zł). My z Kasią zdecydowaliśmy się na zestaw 3 mini burgerów za 85 lei (ok. 17 zł). Nasze burgery przyszły dość szybko, w porównaniu do pizzy, na którą pozostali musieli czekać trochę dłużej. Jedzenie wszystkim smakowało, było też dość drogie jak na warunki mołdawskie (wkrótce będziecie mogli zapoznać się z artykułem Ceny w Mołdawii).

Po jedzeniu postanowiliśmy przejść się główną ulicą Kiszyniowa. Wstąpiliśmy na bazar z pamiątkami, gdzie sprzedawane były między innymi koszulki z Władimirem Putinem jadącym na niedźwiedziu, itp. Na pchlim targu znajdowały się też stare książki, ordery czy monety. Kupiliśmy tu magnesy i inne pamiątki i wyruszyliśmy na dalszą przechadzkę ulicami stolicy Mołdawii.

Po wyjeździe z miasta wstąpiliśmy do pierwszego dużego sklepu, który napotkaliśmy. Było to Metro, czyli sklep dla przedsiębiorców. Pewnie największy lub jeden z największych w Kiszyniowie. Pozostali członkowie ekipy pomogli mi w spisywaniu cen do artykułu. W sklepie w wielu miejscach częstowali różnymi produktami, na stoisku z winami był przedstawiciel jednej z najbardziej znanych mołdawskich winnic – Circova. Po degustacji słodkiego wina musującego zdecydowaliśmy się na zakup kilku butelek. Ja kupiłem dwie butelki – jedną, którą testowaliśmy oraz inną polecaną przez pana ze stoiska, który mówił, że podobne jest do Asti Spumante. Wypić Asti w Asti było jednym z punktów na naszej liście marzeń, które zrealizowaliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy na Gibraltar.

Po wszystkim ruszyliśmy w kierunku Ukrainy. Nocleg znaleźliśmy obok sadu kilkadziesiąt kilometrów od granicy około godziny 20:30. Dziś przejechaliśmy 487 kilometrów.

<<< Relacja z poprzedniego dnia

Relacja z kolejnego dnia >>>

Komentarze

Komentarzy