Jedenastego dnia najwcześniej obudziła się Asia. Wstała tuż przed 6 i poszła pochodzić po plaży. Pogoda była zdecydowanie lepsza niż wczoraj. Pozostała część ekipy wstała około 7:30. Tuż po wstaniu postanowiłem skorzystać ze świetnej pogody i poszedłem popływać do jeziora, w którym co prawda woda miała podobną temperaturę jak wczoraj, ale z racji wyższej temperatury na zewnątrz oraz rozgrzewającego słońca pływało się w nim zdecydowanie przyjemniej.
Klasztor św. Nauma
Około godziny 9 wyruszyliśmy kilka kilometrów w kierunku prawosławnego klasztoru św. Nauma. Klasztor położony jest tuż nad Jeziorem Ochrydzkim po stronie Macedońskiej, niedaleko granicy z Albanią. Wzniesiona w 905 roku świątynia wywarła na mnie ogromne wrażenie. Zwiedzanie jej kosztowało jedynie 30 dinarów macedońskich (ok. 2 zł), dodatkowo za parking musieliśmy zapłacić 50 dinarów (ok. 4 zł). W samym klasztorze znajdowały się oryginalne freski oraz grób Świętego. Ktoś ze zwiedzających powiedział Asi, Oli i Klaudii, że po przyłożeniu do niego ucha słychać bicie serca. Część ekipy owo bicie słyszała, ja raczej nie. Do sprawy bardzo sceptycznie podszedł Michał, który uważał, że jeśli rzeczywiście byłoby słychać bicie serca, to byłoby to uznane za cud i z pewnością wiązałoby się to z ogromną liczbą pielgrzymów. Podczas dalszej drogi próbował dowiedzieć się więcej wśród znajomych obeznanych w tematach prawosławia i za najbardziej prawdopodobną teorię uznał tę, że słychać tam płynącą pod klasztorem wodę.
W okolicach klasztoru mieliśmy okazję podziwiać również kilka pawi. Paw to jeden z symboli Macedonii, znajduje się nawet na monetach. Spotkaliśmy też jaszczurkę, która chętnie pozowała do zdjęć.
Po zwiedzeniu klasztoru wyruszyliśmy w kierunku granicy z Albanią. Przejście graniczne było bardzo niewielkie, ale nie było kolejki więc wszystko udało się załatwić w kilkanaście minut. Naszym kolejnym celem były gorące źródła i kanion Lengarica.
Korcza – zakupy i kłótnia
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w albańskiej miejscowości Korcza, gdzie wymieniliśmy euro na leki (albańska waluta) oraz wysłaliśmy część z drugiej tury pocztówek. Z racji korzystnych cen „jedzenia na mieście” w Albanii zdecydowaliśmy się też na zakup śniadaniowego kebabu (było około godziny 11). Tym razem trafiliśmy do pizzerii oferującej również kebab i prowadzonej przez Greków. Kebab z mięsem z kurczaka oraz frytkami podawany w wygniatanej i wypiekanej na miejscu bułce kosztował jedynie 150 leków (ok. 5 zł). Nie podszedł wszystkim, ale dla mnie był całkiem dobry.
Najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę. Do celu pozostawało około 100 kilometrów, ale była to droga bardzo trudna. Po pierwsze prowadziła przez dość odludne i górzyste tereny, po drugie zaś, przez wiele kilometrów nie było asfaltu, a jeśli już był to w fatalnym stanie. Przypominało mi to trochę jazdę po ukraińskich górach. Podczas drogi mieliśmy też pierwsze dość poważne spięcie w ekipie, wszyscy jednak wszystko sobie wyjaśnili. Drobne spięcia czy tarcia w przypadku takiej podróży są nieuniknione, a możliwość powiedzenia sobie tego, co komu leży na sercu pomaga oczyścić atmosferę.
Kanion Lengarica i gorące źródła
Około godziny 17:30 dotarliśmy do miejsca naszej podróży. W okolicy śmierdziało nieco siarką i pojawiły się głosy, aby nie kąpać się w gorących źródłach. Ja jako pierwszy powiedziałem, że pójdę przetestować wodę, aby inni mogli zobaczyć czy po kąpieli będzie się śmierdzieć.
Jak się okazało po pływaniu w ciepłym oczku wodnym wcale nie było ode mnie czuć siarki (prawie), co przekonało wszystkich do wejścia do wody, na którą udaliśmy się wspólnie po zjedzeniu przygotowanej przez Olę z Klaudią kolacji.
Woda była zdecydowanie cieplejsza niż w Jeziorze Ochrydzkim. Niestety po naszej kolacji słońce schowało się już nieco za górami, przez co było chłodniej niż wtedy kiedy szedłem kąpać się po raz pierwszy. Mimo wszystko było bardzo fajnie, a temperaturę rekompensowały nam wspaniałe widoki. Miejsce to nie jest zbyt popularne, oprócz nas w okolicy kąpało się jeszcze tylko kilka osób.
Po pływaniu ekipa poszła spać około godziny 21:30. Ja z Kasią przystąpiliśmy do pisania relacji i położyliśmy się jak zawsze trochę później, czyli około północy. Tego dnia przejechaliśmy 186 km.