Osiemnastego dnia o godzinie 7:30 obudziło nas piękne słońce. Pogoda była chyba najlepsza od czasu naszej wizyty na Przylądku Północnym. Zbieranie się zajęło nam wyjątkowo długo, bo wyjechaliśmy około godziny 10:10. Słoneczna pogoda bardzo rozleniwia, więc niektóre czynności wykonywane w deszczu zajmują dwa razy mniej czasu.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów pokonywaliśmy drogą widokową nr 55. Droga ta z pewnością na takie miano zasługuje bo widoki z każdym kilometrem były lepsze. Podziwialiśmy ośnieżone masywy górskie, wspaniałe wodospady i jeziora. Choć trzeba przyznać, że droga była dość kręta i stroma.
Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów zjechaliśmy w boczną drogę szerokości jednego pasa (z licznymi miejscami gdzie można się minąć) z myślą o odwiedzeniu kościoła Urnes. Następne 30 kilometrów jechaliśmy już po dość płaskim terenie wzdłuż fjordu. Krajobraz znacząco się zmienił – choć nadal pozostał bardzo piękny. Woda w Lustrafjorden w pełnym słońcu miała lazurowy kolor. Czuliśmy się trochę jak podczas podróży po południu Europy.
Po dojechaniu do miejscowości Ornes udaliśmy się obejrzeć kościół Urnes z zewnątrz, niestety cena 90 NOK (ok. 45 zł) za osobę była zbyt wysoka jak na skromny budżet naszej wyprawy. Kościół budowany był w latach 1150 -1200. Kościół z zewnątrz wygląda ładnie, chociaż nie odbiega jakoś znacząco od drewnianych kościołów z podobnego okresu, które widzieliśmy w innych częściach Europy.
W Ornes stanęliśmy przed dylematem, czy płynąć promem za około 350 NOK (175 zł), czy wybrać około 40 kilometrów dłuższą drogę lądową (cofając się do drogi 55). Po szybkiej kalkulacji uznaliśmy, że lepiej i taniej będzie wybrać drogę lądową.
Naszym ostatnim celem tego dnia był jęzor lodowca – Nigardsbreen w Parku Narodowym Jostedalsbreen. Jostedalsbreen jest największym polem lodowym w kontynentalnej części Europy. Znajduje się na północ od Sognefjorden i spływa ponad 20 jęzorami do otaczających go dolin. Charakteryzuje się dużą powierzchnią (ciągnie się na długości ponad 60 km) i poszarpaną krawędzią. Jego najwyżej położonym punktem jest Hogste Breakulen (1952 m n.p.m.).
W XVIII wieku zasięg jęzorów lodowca był tak duży, że lód niszczył pola uprawne w dolinach. Obecnie Jostedalsbreen (jak większość europejskich lodowców) znajduje się w fazie recesji. Wrażenie robi niebieski kolor lodowca, jego krystaliczna struktura odbija światło w taki sposób, że przy dobrej pogodzie widoczne jest niebieskie zabarwienie.
Dolina Jostedalsbreen tworzy przepiękną scenerię. Dojście pod lodowiec wymaga spaceru po skałach, jednak jeżeli nie zboczy się z trasy nie jest on zbyt wymagający (jeżeli pójdzie się inną drogą czekają tam atrakcje takie jak chodzenie po śliskich stromych skałach, osuwających się kamieniach, przedzieranie przez haszcze i przechodzenie przez strumienie). Sama trasa wiodąca do lodowca jest bardzo urokliwa. Kiedy zobaczyliśmy jęzor lodowca Nigardsbreen byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Rafał nawet zrealizował swój plan i wykąpał się w wodzie przy lodowcu. Prawie wszyscy też spróbowali wody przy Nigardsbreen.

Rafał kąpiący się w wodzie z lodowca.

DCIM105GOPROG0069125.
Nocleg znaleźliśmy kilkanaście kilometrów od lodowca. Zobaczyliśmy namioty rozbite na polu i postanowiliśmy podjechać i zapytać ludzi tam siedzących czy uzyskali zgodę na nocleg w tym miejscu (w Norwegii nie wolno rozbijać namiotów w odległości mniejszej niż 150 metrów od zabudowań, a także nie wolno tego robić na polach i pastwiskach). Okazało się, że uzyskali zgodę mieszkającej tam starszej pani, co również i nam się udało. Miejsce było bardzo ładne, mieliśmy widok na górskie strumyczki i na stojący niedaleko kościół. Tego dnia przejechaliśmy 211 km.