Dzień siedemnasty zaczęliśmy od pobudki około godziny 8:00, tak aby zdążyć na prom o godzinie 10:00. W normalnych okolicznościach musielibyśmy wstać co najmniej godzinę wcześniej, tym razem nie musieliśmy jednak zwijać namiotów, pakować bagażnika dachowego i przygotowywać w deszczu zupek chińskich. Rano zastaliśmy na stole przygotowane śniadanie, które zjedliśmy wspólnie z Marcinem (Joanna zaczynała pracę wcześniej i nie było jej już w domu) kontynuując rozmowy o Norwegii.
Po obfitym śniadaniu pojechaliśmy z Marcinem na prom, gdzie się rozstaliśmy. Naszym pierwszym celem tego dnia była Droga Trolli. Widoki były piękne, coraz częściej zaczynały się jednak bardzo strome podjazdy, był to jednak jedynie przedsmak przed Drogą Orłów, która dopiero miała na nas czekać.
Po drodze na Drogę Trolli natrafiliśmy na efektowny wodospad. Wzburzona woda spływała z dużym impetem tworząc białą pianę. Staliśmy chwilę na tarasie widokowym podziwiając ten pokaz siły natury.
Jadąc w kierunku Drogi Trolli mieliśmy możliwość podziwiać wspaniałe górskie krajobrazy. Przy drodze zobaczyliśmy stado owiec, Kasi bardzo zależało na tym żeby się zatrzymać, żeby mogła je pogłaskać. Jak się później okazało owce kręciły się po drodze, żeby wyłudzić od turystów coś do jedzenia.
Droga Trolli wije się przez 5 kilometrów 11 serpentynami, stanowi ona część tzw. Złotej Drogi. Pnie się lub stromo zjeżdża pokonując różnice wysokości przekraczające nawet 800 m. Została oddana do użytku w 1936 roku i jest otwarta od początku maja do końca października. Przejazd tą drogą stanowi pewne wyzwanie (zwłaszcza dla ciężkich samochodów bez turbiny), ponieważ w sezonie droga ta jest bardzo zatłoczona, pełno na niej zarówno osobówek jak i autokarów przewożących turystów. Nie dziwi więc, dlaczego droga ta została nazwana Trollstigen – co oznacza „Drabina Trolli”. Prezentowała się dokładnie tak, jak na zdjęciach, które widzieliśmy przed wyjazdem. Robiła spore wrażenie, dodatkowo mieliśmy szczęście, bo nie było dużej mgły i mieliśmy dobrą widoczność.
Następnie dojechaliśmy do punktu widokowego na Geirangerfjord. Fjord ten wchodzi głęboko w ląd , prawie dochodząc do podnóży lodowca Jostedalsbreen. Z gór spływają wspaniałe wodospady, a w dole możemy zobaczyć ogromne statki wycieczkowe i niewielkie gospodarstwa. Wszystko to tworzy piękną scenerię, jednak naprawdę wspaniałe widoki zaczynają się po wjechaniu w górę na Drogę Orłów (Ornevegen). Należy ona do najbardziej spektakularnych przejazdów w Norwegii. Do lat 50. XX w. widok, który rozpościera się z najwyżej położonego punktu trasy (szczyt Korsmyra – 624 m n.p.m.) mogły oglądać jedynie orły, stąd też pochodzi nazwa trasy. Podjazd z samego dołu fjordu przez 11 stromych serpentyn, aż na sam szczyt trasy przysporzył naszemu busowi trochę trudności (musieliśmy zatrzymać się na chwilę, żeby schłodzić silnik), jednak widok z góry na Geirangerfjord był przepiękny.
Miejscami delikatna mgła (czasami robiła się dość gęsta i wtedy utrudniała widoczność) dodawała klimatu górskiemu krajobrazowi.
Niestety później pogoda, która tego dnia i tak nie była najlepsza popsuła się jeszcze bardziej – zaczęło trochę padać. Nocleg znaleźliśmy około godziny 21:20 na polanie tuż przy drodze nr 55 po przejechaniu 320 km. Na kolację przygotowaliśmy makaron z sosem pomidorowym. Spać położyliśmy się około godziny 23:00, chwilę później lekko kropiący deszcz dość mocno przybrał na swojej sile.