Czternasty dzień rozpoczęliśmy wyjątkowo późno. Pobudka lekko przed godziną 12:00 i wyjazd około 13:00 spowodowany był zmęczeniem dniem poprzednim oraz godzinami tworzenia się wirów wodnych w Saltstraumen, które były naszym pierwszym celem. Niestety rano, o ile godzinę 12:00 można tak nazwać padał deszcz.
Saltstraumen zwane rajem wędkarzy to miejsce, gdzie tworzą się kilkumetrowe wiry wodne. Wiry występują cztery razy na dobę, co około 6 godzin. Tego dnia wiry miały wystąpić około godziny 9:00, a następnie po 15:00. Wspólnie uznaliśmy więc, że wybierzemy się na te po godzinie 15:00. Miejsce naszego noclegu od rzeki znajdowało się jedynie kilka kilometrów, dotarliśmy tam więc w parę minut.
Na parkingu część ekipy przygotowała śniadanie z ryżu, sosu oraz mąki (Asia i Klaudia zrobiły podpłomyki), Michał natomiast poszedł łowić, a Wojtek dalej zmagał się z nadajnikiem GPS. Trzeba było jeszcze raz wszystko rozkręcić, aby wyjąć kartę sim z urządzenia i próbować je zrestartować. Karta została dezaktywowana i ponownie aktywowana u operatora sieci komórkowej, nadal niestety nie łapała ona żadnego zasięgu, więc na razie pozostajemy bez aktywnego nadajnika GPS.
Tuż po godzinie 15:00 cała grupa dołączy ła do Michała, aby obejrzeć te spektakularne wiry, o których tyle słyszeliśmy i czytaliśmy. W trakcie tworzenia się wirów Michał miał duże branie, wśród dopingu wielu osób po kilku minutach zaciętej walki udało mu się wyciągnąć 79 centymetrowego czerniaka, który po obraniu przez Rafała i Tomka posłużył nam jako późniejsza kolacja.
Około godziny 16:00, stanęliśmy przed dylematem wyboru trasy. Z jednej strony mogliśmy jechać wzdłuż wybrzeża decydując się na dłuższą czasowo i bardziej kosztowną drogę (zawierającą liczne przeprawy promowe) lub wjechać nieco w głąb lądu i poruszać się drogą E6, która wiedzie przez park narodowy Saltfjellet-Svartisen. Po konsultacji telefonicznej z mieszkającym w Norwegii Miśkiem (który skontaktował się z nami kilka dni temu i zaoferował pomoc, gdy przeczytał o naszej relacji na forum dyskusyjnym WV T4) wybraliśmy drogę „lądową”. Jak się później okazało był to świetny wybór, ponieważ na wybrzeżu miało cały czas padać, a po wjechaniu na E6 i przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów pogoda uległa znaczącej poprawie.
W parku narodowym Saltfjellet-Svartisen mieliśmy okazję oglądać piękne widoki gór, rwących rzek oraz mogliśmy trochę poczuć się jak w zimie i porzucać śniegiem.
Nocleg znaleźliśmy około godziny 24:00 po przejechaniu 336 km. Tym razem nocowaliśmy na przydrożnym parkingu, gdzie zaparkowane było już kilka kamperów i rozbity jeden namiot. Bardzo dobre nastroje dodatkowo podbudowywał fakt, że w samochodowej lodówce czekała na nas wyśmienita kolacja – złowiona wcześniej ryba. Do Trondheim, które jest naszym celem na kolejny dzień pozostało nam 380 kilometrów.